Strona główna Hovawart "użyteczny" Relacje z imprez sportowych obóz Markusek Team, lipiec 2012 r.

obóz Markusek Team, lipiec 2012 r.

Obóz szkoleniowy z Pavlem Markuskiem – Markusek Team – 23-29.07.2012 r., Mieczewo

Na wstępie pragnę zaznaczyć, że moją specjalnością są raczej foto- niż relacje, dlatego gdybyście nie mogli już dalej brnąć przez tekst, zapraszam od razu do galerii.

 

Choć obóz zaczął się dla większości już w poniedziałek, 23 lipca, to kilkoro z uczestników dojechało dopiero na weekend, w czwartek wieczorem. I tak było z nami, czyli mną oraz SuperBohaterem Carmen i naszymi fantastycznymi  towarzyszkami podróży: Hanią i klonem Carmen – Kiarą.
Nasza podróż zaczęła się nieciekawie – tuż po przyjeździe Hani i rozpoczęciu pakowania samochodu okazało się, że jedna z klatek nie mieści się i psy będą musiały jechać przy otwartych oknach. Nie byłoby w tym nic w tym złego, gdyby nie to, że większość trasy pokonałyśmy w olbrzymiej ulewie, przy której wycieraczki nie nadążały, a auta jadącego 1,5 metra przed nami nie było ani trochę widać... W połowie trasy pogoda nagle zmieniła się o 180 stopni i wjechałyśmy w gorące, suche powietrze, które doprowadziło mokre psy i wnętrze samochodu do stanu używalności. Pomimo okropnej pogody podroż minęła szybko i przyjemnie, a nie najlepszy humor wywołany kiepską aurą i przemoczeniem minął równie szybko, jak się pojawił, bo już w kórnikowskim dyskoncie spotkałyśmy Kasię Totusową i Karolinę Atosową. Dziewczyny doprowadziły nas na miejsce, bo mimo że Hania już kiedyś była w docelowym gospodarstwie agroturystycznym, jak na prawdziwą kobietę przystało dojazd zapamiętała  „trochę inaczej” ;).  Po drobnych kłopotach z ulokowaniem się w pokojach (w końcu dzięki uprzejmości dziewczyn przypadło mi łóżko, na którym od prawie tygodnia  spała Gruszka i wcale nie zamierzała z tego zrezygnować tylko dlatego, że ja miałam w nim spać), poszłyśmy świętować imieniny Hani i Ani. Szybka kolacja, winko i już trzeba było iść spać, bo rano o 8:00 mamy być na placu. W nocy o dziwo Gruszka poszła spać do łóżka Marii i dopiero o 7 rano, kiedy usłyszała mój budzik, stwierdziła, że musi mi pomóc z poranną toaletą i wylizała mi całą twarz, nie bacząc na moje protesty. Ech, a miałam nadzieję na dospanie dziesięciominutowej drzemki w budziku...  Szybka toaleta poranna (konieczna po tej wstępnej, Gruszkowej), spacer, na którym komary jeszcze gryzły i wyjazd na plac. Psy zostały w aucie, zaparkowane w lesie, w cieniu, bo już o 8 rano temperatura wynosiła powyżej 20 stopni. My natomiast udałyśmy się do przyplacowej chatki, aby wypić upragnioną kawę, do której, jak się okazało, nikt nie zabrał mleka (nie no, kawa bez mleka to nie kawa - na szczęście Kasia Totusowa pojechała po mleko do pobliskiego sklepu). Dobrze, że wzięła telefon, bo okazało się, że w pośpiechu nikt nie pomyślał również o śniadaniu. Kasia dokupiła więc produkty na śniadanie. Zanim wszyscy zjedli i wypili kawę, zaczęło się już  posłuszeństwo - szybko ustaliliśmy kolejność i nawet sprawnie szły nam zmiany psów na placu. Powoli wszystkim zaczynał doskwierać upał, a przecież po posłuszeństwie jeszcze obrona! Pomimo gorąca psy ćwiczyły zaskakująco dobrze, w pełnym skupieniu. Metod na skupienie było tyle, ilu przewodników. I tak: psy ćwiczyły na zabawkę, karmę, parówki i… kotlety hamburgerowe ;). Metod szkoleniowych również było sporo, dla każdego psa Pavel znalazł odpowiednią. Na przykład moja suka, mająca ostatnio problem z aportem, nosiła rurkę PCV w pysku i szło jej pięknie. Dostała też stół to ćwiczenia zmian pozycji.  O wędce, która była raczej dla mnie, nie wspomnę...  Każdy ćwiczył to, co mu nie idzie i dostał cenne rady, jak ćwiczyć dalej samemu… Ja na przykład dostałam nakaz znalezienia kogoś, kto będzie mnie obserwował i kontrolował, bo okazało się, że moje machanie rękami było w stanie rozproszyć samego Pavla, który dziwił się, że Carmen w ogóle mnie rozumie ;).
Po posłuszeństwie przyszła kolej na obronę. Przekrój zaawansowania był duży: od Totuska, bawiącego się z pozorantem pierwszy raz, po Atosa pracującego na bardzo wysokim poziomie. Każdy miał też swoje priorytety: rozpoczęcie zabawy, dłuższe noszenie wygranego łupu, poprawa chwytu, oszczekania, itd. Wynik tego był taki, że na przykład Dorota z Witką przez tydzień przebiegły całe kilometry po wygraniu przez Witkę poduszki, co znacznie poprawiło kondycję Witki, ale Dorocie przysporzyło zakwasów. Pavel najwyraźniej był innego zdania, bo przy którymś z olbrzymich kółek wykonywanych przez w/w parę powiedział:
- Dorota, jakbyś przyjechała tydzień wcześniej, to jeszcze bym cię na olimpiadę wysłał ;).
Maria miała trochę łatwiej, bo Pavel sam pokonywał kilometry z fruwającą za sznurkiem, a później za poduszką, Gruszeńką. Jaką jej to sprawiało przyjemność! I pomyśleć, że jeszcze sześć  tygodni temu nie chciała się bawić w przeciąganie.
Santek jako pierwszy pokazał co potrafi w gryzieniu stroju do mondioringu, którego do tej pory nie miałam okazji obejrzeć na żywo. Muszę przyznać, że taki kostium jest dla mnie trochę bardziej przerażający niż rękaw w IPO, szczególnie po tym, jak miałam możliwość przetestować go na sobie (jak się bawiłam, zobaczycie w galerii ;)).
Totus dopiero zaczynał swoją przygodę z pozorantem, a już zaczął się ładnie rozkręcać na własny sznur, szczura Gruszkowego i Carmenkowy strój SuperBohatera (chyba zaliczył najwięcej zabawek ;)).
Pepper i Kiara pomimo że są rodzeństwem, mieli zupełnie odmienne podejście do tematu. Pepper okazał się iście książęcy i chwytał poduszkę dopiero po początkowym obwąchaniu i stwierdzeniu, ile psów ją wcześniej śliniło, Kiara natomiast fruwała jak na przyrodnią siostrę Gruszki przystało i nieistotne dla niej było, czy gryzła sznur, czy szmatkę (a oba przedmioty naprawdę cuchnęły, musicie mi wierzyć na słowo).
Kiedy przyszła nasza kolej, ubrałam Carmen w jej strój SuperBohatera (żeby ochronić prawie zagojoną ranę na szyi, Carmen musi nosić nogawkę leginsa naciągniętą od głowy aż po klatkę piersiową, z dziurami na uszy -wygląda w tym naprawdę komicznie), którego Pavel wcześniej nie widział, a o którym opowiadała mu Karolina. Wchodzimy więc z Carmen na plac, a Karolina mówi do Pavla:
- Widzisz? - I już się zatacza ze śmiechu. A Pavel na to:
- Nie.
- Poczekaj aż podejdą bliżej, to jest granatowe. – Podeszłyśmy, a ja z całej rozmowy usłyszałam już tylko „O kurde” Pavla i dziki śmiech. A przecież mówiłam, że wygląda w tym śmiesznie ;).

CARMEN SuperBohaterka
już w nowym, czerwonym stroju
w przeciwieństwie do większości superbohaterów
pelerynkę ma z przodu

Nie będę ściemniać, ja na ten obóz jechałam ćwiczyć posłuszeństwo, a nie obronę. Mając złe doświadczenie z pozorantami ćwiczącymi z Carmen „na agresję”, stwierdziłam, że nie mam takich ambicji do szkolenia IPO, żeby zmuszać psa do gryzienia. Za namową Karoliny postanowiłam jednak „dać Pavlowi szansę” rozkręcenia mojej suczki. I po chwili Carmen latała za swoim własnym strojem SuperBohatera w pysku, merdała ogonem, ciągnęła, pompowała, szarpała się i robiła ze mną kółka, pięknie trzymając wygraną nogawkę leginsa, która w międzyczasie została zabawką. Komentarz Pavla, wypowiedziany w żartach, był jak dla mnie całkiem trafiony:
- Rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki, cuda w dwa tygodnie.
Jednak gdzie nam do Atosa, naszego numero uno! Atos to pierwsza liga gryzienia, mogłabym wyprodukować 10 linijek ochów i achów, więc się po prostu spytam:
- Karolina gdzie to IPO?! ;)
Po obronie, ugotowani na miękko, wyruszyliśmy całą hovkową grupą nad jezioro. Proszę, nie pytajcie mnie o drogę, jak to zrobiły Dorota z Marią:
- Kasia, gdzie mamy jechać?
- Jak miniecie ograniczenie do 50 km, to skręcacie w pierwszą w lewo na teren ośrodka, potem do końca i w lewo i tu stoimy.
- O, chyba was widzimy!
- Chyba to nie my, bo my was nie widzimy.
- Aha, czekaj, jest ograniczenie, to już trafimy, rozłączam się.
Czy muszę mówić, że parking wcale nie był po lewej, tylko po prawej stronie? Dobrze, że są znaki… Przemarsz tylu hovków przez ośrodek wypełniony po brzegi ludźmi zrobił furorę, a nasze psy zachowywały się, jak na dobrze wychowane psy przystało (pomimo atrakcji w postaci kozy i kucyków zaparkowanych na ścieżce). Udało nam się znaleźć przez nikogo nieużywane zejście do wody (nie dziwię się, że było nieużywane, było tam okropne, grząskie dno, które popsuło mi but!) i hoooop! A raczej duża ilość hopów w wykonaniu psów i ludzi. Jezioro jak zupa, woda gorąca, ale i tak lepsze to niż siedzenie w skwarze, więc nie wybrzydzaliśmy, nawet to dno nie okazało się przeszkodą. Wszyscy się wymoczyli, wypływali, a do płaczu ze śmiechu doprowadziły nas Gruszka i Kiara, które styl pływania na peryskop najwyraźniej odziedziczyły po wspólnym tacie ;).
Czas spędzony na moczeniu się w jeziorze i na późniejszym obiedzie w przyośrodkowym barze mijał nam tak dobrze, że zaplanowana drzemka przed wieczorną obroną nie doszła do skutku. W pośpiechu zahaczyłyśmy z Kasią Totusową o centrum Kórnika, aby zakupić nowy strój dla mojego SuperBohatera, bo w końcu poprzedni, granatowy, służył teraz jej i innym psom jako sprzęt szkoleniowy. Po przejściu kilku sklepów odzieżowych straciłyśmy nadzieję na bawełniane leginsy. W przedostatnim sklepie okazało się, że są i to nawet w kilku kolorach! Wiadomo, jak jest za duży wybór to robi się problem. Na głos więc zastanawiałyśmy się jaki kolor wybrać:
- Może czarne, nie będą się wyróżniać.
- Nie, no co ty, musi być je widać!
- No to bierzemy czerwone, będą jej do mordy pasowały.
Z tego wszystkiego sprzedawczyni nawet nie spytała o rozmiar. A czerwone pasują nie tylko do mordy, a również do szelek ;).
Wieczorne zajęcia z obrony Pavel urozmaicił nam w dosyć nietypowy sposób. Widownia siedziała sobie sielankowo na placu, w bezpiecznej odległości od ćwiczących psów, no i widocznie za sielankowo nam było! Ćwiczący na placu sznaucer Exo miał zrobić „rewir” pośród krzeseł i karimat, na których się wylegiwaliśmy. Mimo że nie boję się psów, widok pełnego uzębienia Exo na wysokości mojej twarzy i rękawa tuż obok mojej głowy to nie jest coś, co koniecznie chciałabym powtórzyć ;) (Psią ślinę z obiektywu aparatu wycierałam dobrych pięć minut ;)).
Podróż powrotna z placu do naszego miejsca noclegu wydawałaby się normalna, gdyby nie to, że patrząc w tylne lusterko, zobaczyłam Karolinę jadącą zygzakiem. Na początku nie bardzo rozumiałam, co jest powodem jej dziwnego stylu jazdy, więc chciałam się nawet zatrzymać i zapytać, czy auto jej się nie popsuło, ale wystarczyło, że spojrzałam w boczne lusterko. Gdy zobaczyłam Carmen w swoim nowym stroju SuperBohatera, z wystawioną przez okno głową i falującym czerwonym leginsem, sama zaczęłam się zataczać ze śmiechu.
Wieczorem zostałyśmy zaproszone do Darka Santkowego na wino i przekąski. Na nocnych rozmowach czas minął jak z bicza strzelił i wracając do domu po 2 w nocy, martwiłyśmy się, jak wstaniemy na tropienie, które zaczyna się o 6 rano, a przecież trzeba na nie jeszcze dojechać!
W sobotę punktualnie o 6:00 (no może 10 min później;)) stawiłyśmy się na łąkach pokrytych rosą i czekających na ułożenie na nich śladu. Każdy dostał wytyczne, co ma układać i gdzie. My z Carmen tropiłyśmy ostatnio cztery lata temu i sama już nie pamiętałam, czy zatrzymałyśmy się w kwadracie, czy wyszłyśmy na prostą, więc na wszelki wypadek dostałyśmy przykaz wydeptania kwadratu 3 x3 m. I tu już się zaczęły schody, bo skąd ja, kobieta, mam wiedzieć, ile to jest 3m?! Pavel kazał mi wyobrazić sobie, że położę się na każdej prostej dwa razy i to będzie ok. 3 metrów. Chyba mnie mocno przecenił… Gdy byłam w połowie deptania kwadratu, który spokojnie miał 5x5 m i byłam już spocona jak nie powiem co, stwierdziłam, że depczę od nowa i tym razem, przy założeniu, że zrobię mniej niż 3 m, wyszło mi idealnie. Czekając na swoją kolej, oglądałam jak tropią Gruszka i Witka, które już wychodziły z kwadratu na prostą i muszę przyznać pięknie im to szło. Atos jak zawsze pokazał klasę, Santek zaprezentował się pierwszy raz na obcym śladzie, a Totus pięknie wywęszył swój kwadrat.
Następna w kolei była Hania z Kiarą. Razem z Pavlem udali się na wydeptany wcześniej kwadrat. Pavel przypatrzył się rodzajowi smakołyków rozłożonych na śladzie i spytał:
- Czy to jest boczek?!?!
Hania z pełną powagą odpowiada:
- Tak.
Na co Pavel głośno:
- Czy ma ktoś jajka? Robimy jajecznicę! ;)
Carmen o dziwo pamiętała, do czego służy nos i zaprezentowała piękne szukanie, pomimo rozproszeń w postaci skaczącego jej koło głowy dziecka.
Po tropieniu była powtórka z dnia poprzedniego, czyli posłuszeństwo (tylko dla weekendowych psów), obrona, wyjazd nad jezioro, obiad i znowu obrona. Na koniec dnia urządziliśmy w naszej agroturystyce pożegnalnego grilla, przy którym rozmowy o psach, psich sportach i pochodnych trwały dla niektórych do trzeciej nad ranem.
W niedzielę rano ogarnął mnie smutek, nie wiem czy spowodowany lejącym za oknem deszczem, niewyspaniem czy wyjazdem. Pojechaliśmy na 9:00 na plac, ale ponieważ w trawie można się było raczej kąpać niż ćwiczyć, przemieściliśmy się do pobliskich powojskowych budynków, przypominających bunkry. Na miejscu okazało się, że nie dość, że jest duży pogłos, to jako dodatkową atrakcję mieliśmy chroniących się przed deszczem motocyklistów. Psom nie przeszkadzało ani jedno, ani drugie, więc zrobiliśmy posłuszeństwo, obronę i powoli zaczęliśmy się rozjeżdżać do domów. I tak doszliśmy do momentu, w którym kręci mi się łezka w oku, bo taki obóz szkoleniowy z takimi ludźmi, królikami i szkoleniowcem mógłby się nie kończyć. Już żałuję, że nie mogę jechać na ten w sierpniu, ale na następnym z kolei na pewno mnie spotkacie! Mogę już wtedy robić tylko zdjęcia, a klawiaturę oddać komuś innemu ;).


Na koniec chciałabym podziękować Karolinie, że tak mocno namawiała mnie na ten wyjazd i mówiła, że Pavel jest cudotwórcą. Teraz, kiedy to wiem, żałuję, że nie dałam się namówić już dwa lata temu.
„Rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki, cuda w dwa tygodnie”, powiedziane żartem, ale powinno stać się mottem Pavla, który powinien mieć je wytłuszczone przy swoim nazwisku. Rzeczy, które dla wielu szkoleniowców i pozorantów były niemożliwe do wykonania, dla niego nie stanowiły najmniejszego problemu. Dziękuję mu w tym miejscu bardzo za pracę ze mną i moją SuperBohaterką Carmen. A teraz zmotywowana do pracy lecę wydeptać kwadrat 3x3 m ;).

sprawozdawca: Katarzyna Godlewska
hodowla z Krainy Żabek

ATOS

WITKA

PEPER

TOTUS

GRUSZKA

CARMEN

KIARA

SANTEK

zdjęcia: Kasia Godlewska
zdjęcia: powiększą się po kliknięciu
zdjęcia: w większym towarzystwie w
GALERII

 

Migawki

Czy ktoś z Państwa ma marzenia o czworonożnym amigo? Dobrze się składa, bo hodowla Mieć Marzenia (to znak!) spodziewa się czworonożnych potomków pewnego Amigo (to też znak!). Więcej szczegółów TUTAJ.