Strona główna Hovawart "użyteczny" Relacje z imprez sportowych seminarium agility z Marią Pajzderską

seminarium agility z Marią Pajzderską

W dniach 8-9 czerwca miałam niekłamaną przyjemność brać udział w seminarium agility prowadzonym przez Marysię Pajzderską w Przylepie pod Zieloną Górą. Zorganizowała je Beata Karpeta, zajmującą się w Zielonej Górze szkoleniem psów metodami pozytywnymi. Wróciłam z tego spotkania tak przeraźliwie naładowana emocjami, że postanowiłam skreślić parę słów o owym zdarzeniu.

Z Beatą współpracuję na co dzień, czy może raczej ona z nami, i w miarę możliwości zawsze staram się korzystać z tego, co ona nam tu proponuje. Po pierwsze: ufam jej, po drugie: wydarzenie jest na miejscu, po trzecie: zawsze organizuje coś fajnego. Ostatnie „sztuczki” przeszły mi koło nosa i nie mogę ich odżałować. Jak zobaczyłam afgana wykonującego salto po odbiciu od właściciela, uwierzyłam, że Malinda  spoko mogłaby to zrobić - wpadanie na mnie to jej specjalność! Widziałam też wiele sztuczek, które Patrycja robi z Zoe i one po prostu zwalają mnie z nóg!

Ale do rzeczy…

Seminaria agility Beata organizuje już bardzo długo, a Marysia jest u nas rokrocznie. Jakoś do tej pory wydawało mi się, że agility to sport niekoniecznie dla nas. Najpierw z przyczyn zdrowotnych, a potem finansowych postawiłam na jedno. Czyli OBI. Obrona musowo, zawsze mnie fascynowała i nie wyobrażam sobie, żebym choćby dwa razy do roku nie skorzystała z Dni Hovawarta. Ale agility...? Wcześniej już na te seminaria przyjeżdżały Marzenka z Tamirą i Madzia z Tadkiem. Wczoraj również spotkałam się z Magdą. Tadek… ludzie nie widziałam go od marca, ależ piękny! Mocny pies, głowa śliczna, sierść błyszcząca… piękny naprawdę. Współczuję sędziom, którym przyjdzie oceniać na jednym ringu Tadka i Totusa.

Marysia - rewelacja. Niespotykanie spokojny człowiek, z poczuciem humoru, wprowadzający bardzo przyjemną atmosferę na placu. Oaza spokoju. Wszystko wytłumaczone, po co, w jakim celu, co chcemy uzyskać, dlaczego teraz tak, a za chwilę inaczej. Plan taki, żeby nie było pośpiechu. Pogoda piękna. Grupy zróżnicowane, więc mogłam popatrzeć na tych, co to już za….suwają między przeszkodami. No właśnie! W przerwie obiadowej Marysia opowiedziała nam anegdotę na temat określania prędkości, z jaką pies biega na torze. Jak to nazwać, grzecznie i kulturalnie? Nie da się… Ale jak tu w nie-psim środowisku powiedzieć, że pies nieźle zap…..la? Ja raczej nie używam wulgaryzmów, jakaś taka dziewiętnastowieczna jestem Puszcza oczko. Mówię „motyla noga”, na ten przykład. A Marysia ma koleżankę, która specjalistką od języka polskiego jest i na pytanie, jak ten pęd nazwać, podpowiedziała określenie „szparko przebiera nogami”. (Swoją drogą uwielbiam anegdoty z seminariów). No i kiedyś zdarzyło się, że owa koleżanka, która wcześniej nie widziała na własne oczy, jak te psy przebierają nogami, zobaczyła na torze psa Marysi i powiedziała:

- Ależ on szparko zap…..la!

I ja też miałam okazję popatrzeć, jak to szparko przebiera nogami Kalla, z którą co prawda ćwiczymy obi-janie, ale w życiu jeszcze nie widziałam jej tak szybkiej. Lusia szybka jest jak nie wiem, no i Miszka… Wiadomo - belgi, na dodatek Beatki… Naprawdę widać, że bieganie to nie jest taka prosta sprawa. Ta przeszkoda z tej strony, tamta z drugiej... A takie to się łatwe wydaje, kiedy patrzysz z boku. Są jednak i upadki najlepszych, i zadyszka najlepszych itp. Lusia na przykład, jak na damę przystało, nawrzeszczała na swojego pana, kiedy pomylił trasę i musiała zakończyć przebieg, kiedy wcale nie miała na to ochoty.

Hovek Tadek ćwiczył już trudniejsze kombinacje, bo dla niego to nie pierwszyzna. Zresztą wszyscy zaawansowani biegali już całe tory. Tory były przez prowadzącą Marysię Pajzderską zmieniane i urozmaicane. Najpierw krótsze, potem dłuższe, tunele z każdej strony wplatane w przeróżne zestawy. I tu właśnie miałam okazję się przekonać, jak ważne jest panowanie nad ciałem i machaniem rękami. W czasie biegania na torze każdy gest ręki jest przemyślany! Ręka wysyłająca psa do przodu, ręka od dołu, prowadząca psa od innej strony na przeszkodę, zakręty przed przeszkodami, za przeszkodami, przeszkody skakane z przodu i za chwilę z tyłu. I powiem Wam coś, nasze psy to są geniusze! To, co one tam wyprawiają…! Niepojęte! My, ludzie, gubimy się, plączą nam się nogi, przewracamy się, mylimy kolejność przeszkód, a psy??? Psy tylko czekają i robią dokładnie to, o co je prosimy! Ba, nawet się wkurzają, jeśli się pomylimy, bo one chcą się bawić i wiedzą jak, tylko my za nimi nie nadążamy. Cudne! Wyższość psa nad przewodnikiem!

Powiem Wam, że nie jest łatwo za psem nadążyć. Trzeba się najnormalniej na świecie nauczyć toru, kolejności przeszkód, przemyśleć którędy pobiec i jak poprowadzić psa, żeby się nie pomylił. Przepraszam, jak zrobić, żeby się nie pomylić i nie zepsuć psu przebiegu. Śmiech

Czy każdy pies się do tego nadaje? Uważam, że każdemu sprawi to ogromną radochę. Wiadomo, cięższe psy mają trudniej. Mniejsze są zwinniejsze i szybciej wykonują zakręty, skakanie i bieganie, łatwiej im też w tunelu. Niektóre mają po prostu predyspozycje. Generalnie jednak agility to bieganie na czas. Jak i jeździectwo. Wygrywa ten, kto najszybciej bez zrzutki, czyli pomyłki, pokona parkur. Tak samo tu. Mamy jednak takiego zaprzyjaźnionego niufka, który oprócz obi biega też w agility i jest świetny. Oczywiście mistrzostw świata nie wygra, ale czy każdy z nas ma być mistrzem świata? Nigdy w życiu! A czy to, że nie możemy być mistrzami świata powstrzymuje nas przed podejmowaniem próby treningu? Gdzież tam! Trenujemy, bo dzięki temu życie jest ciekawsze, nabiera nowych barw. Sądzę, że psie życie też nabiera innego wymiaru, kiedy dajemy mu szansę robić coś więcej niż spać na kanapie, przytulać się do nas, całować go w nochala itp. I wystarczy tylko mieć dobre chęci, nie trzeba być długonogą blondynką, choć niejedna z nas by tego chciała, żeby bawić się ze swoim psem, żeby pobudzić nasze serducho do szybszego bicia.

A propos - przyznam szczerze, że miałam niewielkie, ale jednak zakwasy po jednym dniu ćwiczeń. Uwierzycie? Nauczycielka WF-u? A jednak! Ale ci biegający regularnie również mieli zadyszki po pokonaniu toru.

A ci, którzy naprawdę nie mogą biegać, mogą spokojnie bawić się w agility, wypracowując własny system naprowadzania psa na przeszkody. Oczywiście wtedy przeszkody musiałyby być rozstawione bliżej siebie itp, itd. Czy można ćwiczyć samemu? Cóż, łatwiej choćby w dwie osoby, żeby ktoś mógł czasem psa przytrzymać, ale to może być nawet dziecko. W ogródku można postawić sobie wymyślone i skonstruowane przez siebie przeszkody, choćby ławeczkę czy pniak. Inwencja twórcza mile widziana, szczególnie przez nasze psiaki. Kładki, huśtawki… naprawdę, dla chcącego nie ma nic trudnego. Wiem też z autopsji, że szczególnie w dużych miastach, ludzie wspólnie kupują przeszkody i sami ustawiają sobie tory.

My, jako początkujące, po pierwszym obeznaniu na torze, poskakaniu, obłaskawieniu tunelu, skakałyśmy na koniec gimnastykę. Skok-wyskok. Przez chwilę poczułam się jak na parkurze, przeszkody ustawia się na kroki, jak w jeździectwie, są numerki na przeszkodach, skok-wyskok itp. Bajka! Nawet przeszło mi przez myśl, że skoro w jeździectwie jest WKKW czyli (Wszechstronny Konkurs Konia Wierzchowego) obejmujący ujeżdżenie, kros czyli skoki w terenie i skoki na parkurze to wcale niegłupie byłoby połączenie tak różnych dyscyplin psich jak obi, agility i dog-trekking. Ależ to by było dopiero! Jak już wspominałam to był nasz pierwszy raz. Debiut kompletny i całkowity. Debiutujący pies ćwiczy na to, na co najlepiej się nakręca. Na zabawkę, piłeczkę, no wiadomo… powszechnie też wiadomo, że Waszulinda najlepiej ćwiczy na żarcie. Pierwszym etapem jest wyrobienie nawyku, że pies leci do czegoś… na przykład do miski z żarciem. Stawia się taką miskę za przeszkodą lub przeszkodami i pies ma ich nie widzieć, tylko biec do celu. Celem samym w sobie jest na tym etapie miska. Tutaj nie pomagamy psom rękoma, co dla mnie było najtrudniejsze - macham tymi łapami jak cepami, niby chcąc psu ułatwić, a tak naprawdę wszystko utrudniając, bo na dalszych etapach szkolenia każdy ruch ręki czy ciała ma swój cel. Pierwsze nasze ćwiczenia to skakanie przez jedną, dwie, trzy przeszkody do michy. Moim zadaniem było dobrze się ustawić i w odpowiednim momencie ruszyć razem z psem do tej miski. Wydaje się to proste, ale gdzież tam! Raz z prawej, raz z lewej strony, raz z wysokości drugiej przeszkody, potem przed, za itd. Wariacji mnóstwo, a każda ma sens!

Kiedy pies ma zaczekać, to się go zostawia, ale czasem potrzebna jest osoba do przytrzymania go przed przeszkodami. Oczywiście, jak wiadomo, kiedy psa trzyma „ktoś”, pies nabiera prędkości, przynajmniej mój, hehe. Na początku jednak nie chodzi o prędkość, tylko jak już wspomniałam o wdrukowanie biegnięcia do celu.

Tak samo z tunelem, najpierw się go skraca, żeby pies wszedł i szybko do ciebie dobiegł. Tu potrzebny jest „trzymacz”. Jedna osoba trzyma, właściciel leci na drugi koniec i woła, kiedy pies spojrzy w tunel. No i się wychwala pod niebiosa oczywiście. Potem tunel się rozciąga, żeby był dłuższy, potem się go zakręca, potem wycofuje „trzymacza”... Naprawdę, zabawa przednia. Przerabiasz po kolei każde ćwiczenie zgodnie z metodyką nauczania, jak w szkole. Przepraszam, ale to zboczenie zawodowe. Im więcej mam do czynienia ze szkoleniem, tym wyraźniej to widzę, ba, wszystko wydaje się tak proste i oczywiste, że można by sądzić, że każdy może się zajmować szkoleniem psów. A tutaj mały haczyk… Trzeba mieć to „coś”! Czuć psa, widzieć, przewidzieć, odczytywać mowę ciała, tego się nie da wyuczyć! Albo to masz, albo pocałuj się w nochal. Uśmiech

Wracając do tematu - strasznie się broniłam przed bieganiem z Rudą na piłeczkę, bo wydawało mi się, że ona tylko na żarcie pobiegnie jak trzeba, a tu miła niespodzianka. Nie doceniam własnego psa! Latała na piłeczkę znacznie lepiej niż na jedzenie. Kto by pomyślał.

Ja na to seminarium trafiłam naprawdę przypadkiem i jestem wdzięczna za ten przypadek, bo nie pomyślałam nigdy, jak fajną zabawą jest urozmaicanie psu treningu. Dopiero teraz widzę, ile korzyści przynosi taka zabawa na torze. Wzmacnia się nasz kontakt z psem, a już psa z przewodnikiem - jak nic! Kombinować musi i pies, i człowiek. Uczysz się na nowo swojego ciała, a pies odczytywania jego ruchów. W sumie tak, jak w jeździectwie! Zmęczenie, pozytywne oczywiście, dotyczy również obydwojga. Cały czas jest mało, mało i mało! Rewelacja!

Moja Ruda już rano, kiedy tylko zaczęłam się pakować, wyjęłam smycz treningową i w ogóle, latała za mną po chacie jak cień. Uwielbiam to! Mam wrażenie, że ona również. Takie dni kiedy mamy wolne i czas tylko dla siebie, są – mimo że się ostro napracujemy - takim kopniakiem do codziennej pracy i obowiązków, że nie wiem, jak do tej pory mogłam bez tego żyć.

Sama nie do końca rozpracowałam na czym to polega. Chociaż źle mówię, rozpracowałam! Całe te nasze spotkania psie i wyjazdy to nie tylko szkolenie. Ja wczoraj, Magda od Tadka też, i wszyscy, którzy tam byli, spędziliśmy naprawdę bardzo, bardzo udany dzień, w prześwietnej atmosferze, w gronie przyjaciół. Przyjeżdżamy, bo chcemy, a nie bo musimy, bo wypada, przyjeżdżamy, bo się specjalnie umawiamy, spędzamy świadomie każdą minutę takowego dnia, ciesząc się ze wszystkiego, co przyniesie. Chyba nie jestem w stanie przekazać Wam całej tej pozytywnej energii, którą zafundował mi dzień wczorajszy! Po raz kolejny oczywiście stwierdzam, że Ruda jest wybitną wariatką, a ja wraz z nią. Latała tam pomimo upału, szukając cienia, wlazła pod samochód caluśka, tak że potem musiała się nieźle natrudzić, żeby wyjść, ale każde jej wejście na tor było na tych samych obrotach.

Dziękuję, Beacie nazwanej przez mnie pieszczotliwie Beatrycze Łagodna bądź Beatrycze Surowa, w zależności od tego, czy zaliczymy kolejne zadawane elementy, czy nie Puszcza oczko. Beata przygotowuje dla nas nawet posiłki! Ta kobieta się nigdy nie dorobi! Dziękuję Marysi, która super poprowadziła to seminarium, Monice, że nas wpuściła do domu, Magdzie, że była i jest, Kamili, Sebkowi. Wspaniała atmosfera!

I jak zawsze dwa słowa dla tych, którzy się wahają, czy gdzieś jechać i coś robić… Robić! Ja niewiele jeżdżę, ale uwierzcie, warto robić choćby tak niewiele! Kiedyś moim mottem było „Największe szczęście w świecie na końskim leży grzbiecie”… Teraz powinnam dodać na „końskim i hovkowym”.

Oczywiście mogłabym pisać i pisać… A że w sumie nie umiem pisać w skrócie, znowu napisałam jakieś opowiadanie, a nie sprawozdanie. Ale uwierzcie mi i wybaczcie, że się powtórzę… to jest super! Praca i zabawa z psem jest super! Nagle patrzysz na swojego psa z innej perspektywy, a on na ciebie. Jesteście jednością i nie ma problemu z przywołaniem. Pies czujnie patrzy na ciebie. Każdy twój gest czy ruch ma dla niego znaczenie. Bajka! Nic dodać nić ująć! Bosko! Wyjątkowo! Ta chwila jest cudna! Adrenalina prosto w serce!

Byłabym zapomniała: Marysia powiedziała nam, że nasze hovki to bardzo fajne psy z potencjałem, może nie na mistrzostwa świata, ale czy to ważne?

Z pozdrowieniami
Agnieszka Malindowa


tekst: Agnieszka Mogilnicka-Lepa

zdjęcia: Kamila Późniak
WIELKIE DZIĘKI! Uśmiech

Więcej pięknych zdjęć Kamili w albumie

 

Migawki

Jeśli Google nie ściemnia (a dlaczego miałoby ściemniać w tak ważnej sprawie?), to imię naszego najnowszego reproduktora oznacza w językach skandynawskich "odważny". Wprawdzie, skoro miot był na M, a skojarzenie miało być nordyckie, można było go nazwać "Muminek", ale niech będzie, Modig rzeczywiście brzmi poważniej (i odważniej!). Zapraszamy więc do bliższego poznania MODIGA Unalome.